poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Przygoda z Milicja



Miewałem w swoim barwnym życiu przygody z milicją. Któż ich kiedyś nie miewał. I to wcale nie z powodów zahaczających o Kodeks Karny, ale tak prewencyjnie. Milicja Obywatelska była od pilnowania porządku i zwalczania przestępczości. Od walki z manifestacjami było ZOMO(Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej), od opozycji była SB( Służba Bezpieczeństwa). Było jeszcze ORMO( Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej), ale to już inna historia. Milicja miała łapać złodziei i spekulantów tzn. zwolenników gospodarki wolnorynkowej. Nie najlepiej jej to jednak wychodziło, więc zaczęli szukać swoich ofiar na ulicy, wśród zwykłych obywateli. O przepraszam, Obywateli wtedy nie było, byli towarzysze i towarzyszki. To i milicja nie powinna być Obywatelska, ale raczej Towarzyska. Taka jednak nie była. To była władza i tak zresztą kolokwialnie ją nazywano. Wielokrotnie mnie legitymowano i takie inne czynności wykonywano w stosunku do mnie. I słowo daję, nigdy przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś, po latach zatrudnię sobie na własny użytek prawdziwych milicjantów. Prawie prawdziwych, bo z warszawskiej grupy rekonstrukcji historycznej. Przyjechali, na moje polecenie aresztować jednego z bohaterów filmu. Patrol MO, pod dowództwem Przemysława Witowskiego zjawił się na planie w pełnym umundurowaniu, pałki, kajdanki i nawet Popularne mieli. Gdyby trzeba było zapalić. Pełen profesjonalizm i wiedza historyczna. Grali już w wielu filmach m.in.: ”Popiełuszko”, „Dom Zły”, „Mniejsze zło”, organizowali inscenizacje i rekonstrukcje historyczne.
Aresztowania dokonali w niezmienionej od czasów PRL scenerii- na Dworcu Toruń Główny. Chociaż, może trochę zmienionej. Dawniej można tam było nawet w nocy napić się herbaty (obowiązkowo w szklance) lub coś zjeść (obowiązkowo nieświeżego), a dzisiaj niestety wszystko pozamykane. I to nam sprawiło nie lada kłopot. Pomimo obstawy dwóch uzbrojonych milicjantów, z torby aresztowanego opozycjonisty zniknęła jedyna kanapka, jaka była. A był to oczywiście rekwizyt potrzebny na planie. Okazało się, że jeden artysta (a powszechnie wiadomo, że artyści są zawsze głodni), niejaki Krystian W. zjadł ją sobie. Film na szczęście jest magią i jakoś sobie z tym daliśmy radę.

Brak komentarzy: